sobota, 31 maja 2014

3.

Dzisiaj chciałabym napisać, jak bardzo agencja Cultural Care zawiodła moje oczekiwania. Zdecydowanie nie tego spodziewałam się po najbardziej popularnej i jednocześnie chyba najdroższej polskiej agencji "operek". Zacznijmy od tego, że w czasie samego wypełniania aplikacji do końca (już po spotkaniu informacyjnym) miałam do pomocy bardzo sympatyczną panią. Początkowo wydawała się pomocna, korespondowałyśmy nawet na facebooku, ale niestety szybko przestała odpisywać na moje wiadomości. W razie wszelkich pytań i problemów musiałam pisać na ogólnodostępnego maila (do Warszawy chyba, już nie pamiętam), a jak wiadomo w takim przypadku odpowiedź nie może być szybka. I nie była. Na maila zwrotnego czekałam zwykle po kilka dni. W końcu jednak dotarłam do końca procesu aplikacyjnego, a biuro w Bostonie zaakceptowało mnie do programu. Byłam gotowa na poszukiwanie wymarzonej host family.

Pamiętam, że pierwszą rodzinę na koncie miałam już drugiego dnia. Mama, tata i dwie córki odezwali się do mnie z Pennsylwanii. Nie będę oszukiwać, nie był to mój wymarzony stan, ale od razu zgodziłam się na rozmowę na skypie. Ponieważ rodzina nie miała na swoim profilu żadnych zdjęć, byłam bardzo ciekawa jak wyglądają i nie mogłam doczekać się rozmowy. Wyszykowałam się bardzo starannie (uwierzcie, bardzo dużo czasu spędziłam przed otwartą szafą nie mając pojęcia, w co się ubrać) i z komputerem na kolanach odliczałam minuty. Niestety, połączenie internetowe nas zawiodło i rodzina zadzwoniła do mnie na komórkę, w tradycyjny sposób. Muszę powiedzieć, że było to bardzo stresujące (chociaż całkiem dobrze znam angielski i nie boję się mówić), ponieważ cała czwórka zgromadziła się przy telefonie, a ja byłam na głośnomówiącym. Ciężko było wyłapać cokolwiek, ponieważ nie dość, że wszyscy rozmawiali między sobą, to mówili także oczywiście do mnie. Dodajcie do tego kiepską jakość połączenia i voila! Chaos gotowy. Przez to całe zamieszanie zupełnie się pogubiłam, a z głowy wyleciały mi wszystkie pytania, jakie chciałam zadać mojej potencjalnej host family. Nasza rozmowa niestety szybko się skończyła, a ja poczułam, że jeżeli każda będzie tak wyglądać, to prędzej nabawię się depresji, niż zdołam w pełni porozumieć się z rodziną. Kilka dni później wymieniliśmy parę maili - niestety okazało się, że starsza dziewczynka ma ADHD oraz zespół Aspergera - wystraszyłam się, bo nigdy nie miałam do czynienia z taką chorobą i wkrótce postanowiłam bardzo uprzejmie poinformować rodzinę, że niestety nie czuję się na siłach podołać takiemu wyzwaniu. Host mama zadzwoniła do mnie raz jeszcze, żeby życzyć mi wszystkiego najlepszego przy dalszych poszukiwaniach i nasze drogi się rozeszły.

To była moja pierwsza rodzina i rozmowę z nią zapamiętałam najlepiej. W agencji X zapisana byłam jakieś 3-4miesiące i w ciągu tego czasu miałam bardzo wiele rodzin z przeróżnych stanów, jednak w większości były to tak zwane rodziny widmo - czyli bez wypełnionej aplikacji, bez zdjęć i zdecydowanie bez chęci jakiejkolwiek korespondencji. Każda rodzina, która pojawiła się na moim koncie dostawała ode mnie maila, w którym pisałam, że jest mi bardzo miło i chciałabym poznać ich lepiej poprzez rozmowę na skypie, przez telefon, czy chociaż poprzez kilka maili. Tak naprawdę na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile rodzin odpisało mi cokolwiek. Głównie były to rodziny zdesperowane, by znaleźć "operkę" - np. z czwórką dzieci, z dziećmi upośledzonymi itp. Wyraźnie zaznaczyłam w swojej aplikacji, że nie będę w stanie odpowiednio zająć się dzieciakami ze specjalnymi potrzebami, ani czwórką, czy nawet piątką na raz - jednak agencji w żaden sposób to nie przeszkadzało, by parować mnie z takimi rodzinami. Obiecana pomoc w procesie matchingu okazała się jednym mailem tygodniowo (pisanym chyba przez robota) z rutynowymi pytaniami - czy na koncie mam obecnie jakąś rodzinę, czy mi się ona podoba, czy już z nimi rozmawiałam. Kiedy jednak przez ponad 3 tygodnie nie miałam żadnego nowego matchu, a moja "konsultantka" przestała odpowiadać na maile stwierdziłam, że miarka się przebrała. Napisałam do warszawskiego biura, że rezygnuję z usług agencji. Zamiast spróbować mnie jakoś zatrzymać, bez słowa skasowano mój profil. Bez żadnego pytania, co poszło nie tak. Widać dziewczyn do tej agencji zgłasza się tak wiele, że nie zależy im na pojedynczym przypadku. Nie ta, to przyjdzie następna. Zawiodłam się, bardzo. Być może po prostu miałam pecha, ale agencja Cultural Care może być pewna, że odradzę ją każdej chętnej, bo zamiast udanego przejścia przez proces parowania, tylko się zawiedzie.

Rozczarowana bardzo niską jakością obsługi w CC niestety straciłam całą wiarę w to, że uda mi się wyjechać. Zapisałam się na studia magisterskie, a temat wyjazdu zszedł na drugi plan. Mniej więcej w połowie pierwszego semestru kolejna z moich znajomych znalazła swoją host family w Stanach - po krótkiej rozmowie poleciła mi agencję Au Pair in America, która zapewniła jej wyjazd. Stwierdziłam, że spróbuję raz jeszcze, w końcu nic nie tracę, a mogę tylko zyskać ;)

2 komentarze:

  1. Też będę wyjeżdżać z Au Pair in America. Naprawdę słyszałam wiele pozytywów na temat tej agencji. Cultural Care w końcu straci swoich ' klientów ' i wtedy im się oczy otworzą... Powodzenia :) !

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja póki co nie mogę złego słowa powiedzieć o APiA :) więc mam nadzieję, że i Ty będziesz zadowolona :) powodzenia również!

    OdpowiedzUsuń