wtorek, 3 czerwca 2014

8.

Dzisiaj trochę o tym, jak wyglądała moja podróż do Nowego Jorku :) wylatywałam 27 stycznia z Warszawy, jakoś w okolicy południa - ponieważ mieszkam w Krakowie, musiałam wyjechać o 6 rano, żeby zdążyć na czas. Na Okęciu bez problemu znalazłam swoją bramkę i pozostało tylko cierpliwie czekać ;) kilka dni wcześniej dostałam od agencji kontakt do dziewczyn, które lecą razem ze mną - od razu do nich napisałam. Z Darią poznałam się właściwie zaraz po przybyciu na lotnisko, a z Leną dopiero przy odprawie. Pożegnanie z rodzicami nie było łatwe, chociaż do ostatniej chwili właściwie tak naprawdę nie docierało do mnie, że nie będę ich widziała cały rok! Rozkleiłam się dopiero, jak zniknęli gdzieś w tłumie... Odprawa i kontrola bezpieczeństwa poszła nam bardzo szybko i już wkrótce zajmowałyśmy miejsca w samolocie. Nasz pierwszy lot był krótki - bo tylko do Londynu. Przesiadka w Heathrow trwała nieco ponad godzinę, a lotnisko jest ogromne, więc szybko udałyśmy się do naszej bramki. Samolot z Londynu do NYC był wieeeelki, bardzo wygodny i na szczęście nie zapełniony do końca - między mną, a Leną było wolne miejsce, więc mogłyśmy się rozwalić całkiem komfortowo ;) wcześniej przez internet wybrałam sobie oczywiście miejsce przy oknie ;) każdy miał do dyspozycji swój "komputer pokładowy" ;) z pokaźną kolekcją filmów, seriali, muzyki i gier do wyboru, więc czas w samolocie minął mi całkiem szybko. Niedługo przed lądowaniem każdy pasażer dostał kartkę z deklaracją celną do wypełnienia - należało tam tylko napisać, że nie przewozicie nic do celów komercyjnych ani nic nielegalnego, wpisać swoje dane i adres w USA. Po lądowaniu czekała nas kontrola imigracyjna - muszę przynać, że miałam tutaj sporego stresa. Kolejka była ogromna, ale na szczęście wszystko szło bardzo sprawnie. Trafiłam na sympatycznego (chociaż wyglądającego BARDZO groźnie) funkcjonariusza. Zrobiono  mi zdjęcie i pobrano odciski palców, musiałam pokazać paszport z wizą i wyjaśnić, po co tutaj jestem. Moje koleżanki już dawno czekały na odbiór bagażu, a ja wciąż stałam przy okienku (przeszło 15min) - okazało się, że pan za biurkiem od niedawna uczy się polskiego, bo ma dziewczynę z Polski ;) na koniec przybił mi kilka pieczątek oraz życzył udanego roku w Stanach. Odebrałam bagaż i udałyśmy się w stronę wyjścia - tam należało oddać nasze deklaracje celne w kolejnym okienku. W poczekalni szybko odnalazłyśmy przedstawiciela APiA, ale okazało się, że musimy poczekać na samolot z Francji i trzy kolejne au pair. Kiedy dziewczyny wreszcie dotarły, wyszliśmy na zewnątrz poczekać na nasz samochód - pogoda była okropna! W Stanach trwała właśnie zima dziesięciolecia, więc nawet kilka minut na mrozie było bolesnym przeżyciem... Na szczęście wkrótce podjechał po nas van - kierowca załadował nasze bagaże i ruszyliśmy do hotelu. Podróż trwała może pół godziny i około 19 miejscowego czasu byliśmy na miejscu. Orientation w przypadku agencji APiA ma miejsce w hotelu Double Tree by Hilton w Tarrytown i muszę przyznać, że jest to bardzo luksusowy hotel. Szybko zameldowałyśmy się w recepcji, gdzie dostałyśmy mały pakiet powitalny i kartę-klucz do pokoju. Marzyłam tylko o prysznicu i pójściu spać, więc szybko udałam się do pokoju - moją współlokatorką okazała się dziewczyna z Niemiec. Niedługo później zostały dostarczone nasze bagaże (musiałyśmy zostawić je w hallu po zameldowaniu), więc umyłam się i odpłynęłam w sekundę - zmęczenie+jet lag zrobiły swoje i nie obudziło mnie nawet nocne pojawienie się w pokoju trzeciej dziewczyny ;) biedna, podobno dobijała się do pokoju dobre 10min, bo jej klucz nie chciał zadziałać :D obudziłam się dopiero rano (niemal 12godzin później) i (nadal zmęczona) zwlekłam się na pierwsze poranne wykłady...

4 komentarze:

  1. o jaaa już nie mogę się doczekać dalszej części "historii" :)) domyślam się, że miałaś re-match, ale pisz szybciutko bo przyjemnie się czyta :D
    Ja sama też wybrałam AIPA i jestem zadowolona. Rodzinkę znalazłam już w tydzień po otwarciu roomu i jak wszystko pójdzie dobrze (znaczy jak dostanę wizę :P) to lecę 11 sierpnia :D
    pozdrawiam i nie spal się na słońcu w słonecznym LA :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje! :) i miło mi, że czytasz :D gdzie lecisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wilmette jakieś 30 min drogi od Chicago, więc o ciepłej zimie nie ma mowy :-(

      Usuń
    2. Pogoda może i nienajlepsza, za to dużo Polaków i polskiego jedzenia! Po paru miesiącach jedzenia amerykańskiego śmieciożarcia bardzo się za tym tęskni, uwierz na słowo :D

      Usuń